XXVII

Przez kilka dni padał deszcz.

Finek nie wychodził prawie z domu. Całe dnie spędzał na werandzie. Wylegiwał się tam na słomiance.

Był znudzony do ostateczności! Kłapał zębami na muchy i opędzał się pchłom, które go gryzły bez miłosierdzia!

— Najgorsze w psim życiu jest to nieznośne swędzenie! — skarżył się jękliwie sam przed sobą.

I postanowił zabrać się ostro do pcheł.

Usiadł. Zapuścił zęby w sierść na brzuchu. Przebierał każdy włosek z osobna.

Spłoszone pchły uciekały coraz wyżej. Aż zebrały się wszystkie pod brodą. Przypięły się one tak mocno do psiej skóry na szyi, że Finek podskoczył do góry. Siadł. Wyciągnął tylną nogę, jak mógł najdalej. I samym końcem pazurków zaczął się czochrać pod brodą. A bił przy tym kolanem o ziemię tak, aż dudniło.

Już mu się zdawało, że się uporał nareszcie z nagłym pchlim atakiem. Odetchnął więc i odsapnął głęboko. Aż tu nagle uczuł straszne świerzbienie na samym krzyżu. Okręcił się, wyszczerzył zęby, wygiął, zachwiał i runął na ziemię.

Wstał. Zatoczył kółko w miejscu. I od nowa rozpoczął karkołomne sztuki. Chciał za jakąkolwiek cenę chwycić zębami sierść na krzyżu.

Jęczał, jazgotał, skowyczał z natężenia i złości! Kręcił się w kółko! Podskakiwał!

Ciocia Musia spostrzegła tę Finkową gimnastykę.

— Dzidziu, trzeba Finka wykąpać! — powiedziała.

Jak kąpać, to kąpać!

Zagrzano więc wody. Część nalano do ceberka, częścią zaś napełniono polewaczkę ogrodową.

Ciocia Musia położyła obok ceberka mydło i starą szczotkę do czyszczenia ubrania.

Gdy już wszystko było przygotowane, zawołano Finka.

Wszedł do pralni. Rozejrzał się. Zobaczył ceberek.

„Pi, pi, pi! To mi dopiero! Cały ceber smaczności!” — pomyślał z uciechą.

Odbił się od ziemi. I równymi nogami wskoczył na stół, na którym stała balijka.

Spostrzegł, że w cebrze jest tylko woda. I to ciepła woda! Stracił więc nieco na humorze. A gdy na karku poczuł rękę cioci Musi, gdy przekonał się, że jedzie do góry, opada, stoi w wodzie, Finek wrzasnął jak opętany:

— Nie chcę tego! Nie chcę!

I szarpnął się z całych sił!

Nikt jednak nic sobie nie robił z tych psich humorów! Ciocia trzymała Finka mocno. A Dzidzia nacierała go mydłem i myła szczotką!

— Ojej, co to jest? Nie chcę! Nie chcę! — wrzeszczał rozpaczliwie. — Puśćcie! Szczypie! Szczypie! Oj! Moje oczy! Aj, aj, aj!

Zlany pianą wyglądał Finek jak jagnię. Dobywał nawet z siebie smętne baranie tony! Bo ze strachu zapomniał nawet, jak przyzwoity pies się odzywa!

Przycichł nieco, ale dopiero wtenczas, kiedy ciocia Musia zaczęła polewać go ciepłą wodą z polewaczki.

Wtedy otworzył oczy. Spojrzał przytomniej. Ale bynajmniej nie przestał płakać i zawodzić. Zobaczył, że Dzidzię wzruszyły jego jęki. Widział też dobrze, że miała ona łzy w oczach.

— Oj, jak boli! — zapłakał więc rzewnie Finek. — Oj, jak boli. Oj, jak mnie szczypie! Ludzie, co wy ze mną robicie? Aj, aj, aj! Jaki ja jestem nieszczęśliwy! — skarżył się najboleściwiej, jak potrafił.

Jęczał, gdy go płukano! Zawodził, gdy go wyjęto z wody i postawiono na ręczniku! Skowyczał cicho, ale wcale nie mniej boleśnie, gdy ciocia Musia go wycierała! Skarżył się łzawo i trząsł ze zdenerwowania, gdy wreszcie zawinięto go w suche prześcieradło i położono na jego własnym posłaniu w przedpokoju!

Dzidzia przyniosła mu na pociechę kawałek cukru. Liznął ją po ręku.

— Jaki ja jestem zdenerwowany! — jęknął. — Ojej, jaki niemożliwie jestem zdenerwowany! Już nigdy nie będę się wspinał do cebra z ciepłą wodą, nigdy! Ojej, panienko, nigdy! — zaklinał się.

Jednak raczył schrupać cukier. I nawet ze smakiem. Postękiwał też coraz ciszej, ciszej...

Aż wreszcie zasnął.