Tadeusz Boy-Żeleński Słówka (zbiór) Jak wygląda niedziela oglądana przez okulary Jana Lemańskiego

 

 By uniknąć ambarasu Wzięto Rok za miarę czasu. Dzielą go (bardzo wygodnie) Na miesiące i tygodnie. Tydzień znów z grubsza podzielę Na zwykłe dni i Niedzielę. Do pracy są zwykłe dzionki, A Niedziela dla małżonki. W ten dzień, by największa ciura Wyzwolona jest od biura. Każdy ze swoją niewiastą Rad wybiera się za miasto. Podaj ramię magnifice I jazda z nią na ulicę. Oczywista, że i dziatki Spieszą obok swego tatki. Przodem Maryjka, a za nią Klementynka, Brzuś i Franio. W ciągu miłej tej podróży Człowiek trochę się zakurzy. Szkoda nowej sukni w groszki: Szukaj, mężusiu, dorożki. Każda, jak to zwykle w święta, Odpowiada ci: zajęta. Żona ci wypruwa flaki: «Bo ty zawsze jesteś taki». Ożywiona tą gawędką Droga mija dosyć prędko. Szczęściem wzbiera miejskie łono, Gdy trawkę widzi zieloną. Już was tylko przestrzeń krótka Oddziela od piwogródka. Ale, kto ma liczną dziatwę, Nic mu w życiu nie jest łatwe. Franio się przestraszył gęsi, A Maryjka woła «ęsi». Brzusiowi pot spływa z czoła I co gorsza nic nie woła. Wszystko mija, więc szczęśliwie Siedzicie wreszcie przy piwie. Miło słyszeć jest Trawiatę W wykonaniu firmy «Pathé». Kiedy człowiek sobie podje, Dziwnie tkliw jest na melodie. Ogryzając z kurcząt kości Nucisz «za zdrowie miłości…» Ociężałym nieco krokiem Wracasz do dom późnym zmrokiem. Teraz wielka pantomina: Do snu kładzie się rodzina. Najpierw Maryjka, a za nią Klementynka, Brzuś i Franio. Patrzysz łakomie, jak żona Rozdziewa pierś i ramiona. Słońce, wieś, Trawiata, piwo, Myśli płyną ci leniwo. A finał ekskursji całej: Nowy bąk za trzy kwartały.