Andrzej Sosnowski


Biebrza, Czerwone Bagno


Potrzeba dobrodziejstw: krótkie dni,
wartkie lata, kiedy życie wieczorem
wypada z torów języka i przystaje nieme
u naszych stóp, łasi się i je z ręki,
są do niczego.
To tylko nerwy, mówisz,
a wokół szaleją bladolice burze
jak błyszczące ekrany.

Wychylić się przez okno, powiewając
białą chustką na piorunochronie?

Albo wycieczki, też cośœ, np. słynna wieś
œ
lecz cóż znowu?
Wieœś
kaput.
To już ostatecznoœść, mówisz,
usiąśœć nad Biebrzą i moczyć kij w wodzie,
z butelką zamiast haczyka.

Przez całą drogę œśpiewaliœśmy psalmy.
Twój przegląd tamtych dni na palcach
jednej ręki,
ile ci wyszło? Spójrz,
tęcze rosną w czterech rogach œświata
kiedy wchodzimy lekko lewa prawa
w błękitne przestrzenie ozonu.

Nasze uœśmiechy lecą w złote tło wieczoru,
nasze rozkazy śœpią pod kopertami zegarków.
Płoniemy cicho jak torf.